14/08/2014

„Mój dziadek Stefan” – Janusz Twardowski


Stefan Twardowski w 1914 i 1915 roku pracował w Wytwórni Spirytusu przy  Ząbkowskiej jako konstruktor urządzeń przelewowych i wicedyrektor. W czasie I wojny światowej wytwórnia zatrzymała produkcję i zwolniła ludzi. Dziadek — jako pracownik kontraktowy — otrzymał wysoką odprawę. Wykupił za nią udziały Zakładów Mechanicznych Brandel, Witoszyński i S-ka, w których wcześniej pracował, a także nabył plac na Grochowskiej. Tu w 1918 roku wybudował własną fabrykę pomp, która uzyskała w 1929 roku nazwę Zakłady Mechaniczne inż. Stefan Twardowski.


Janusz Twardowski, syn Stefana Twardowskiego.

Janusz Twardowski, syn Stefana Twardowskiego.


Dziadek był nie tylko właścicielem, ale także wybitnym konstruktorem. Przez lata zajmował stanowisko dyrektora i głównego konstruktora w fabryce. We wczesnej młodości skończył szkołę techniczną w Warszawie. Później — w latach 1912-1913studiował na Wydziale Mechanicznym Uniwersytetu w Nancy we Francji. Ukończył studia z wyróżnieniem. Był prymusem w każdej dziedzinie. Pięknie kaligrafował. Pięknie kreślił. Widziałem jego rysunki techniczne pomp — to artyzm.

W okresie okupacji starał się chronić pracowników. Zatrudnienie w fabryce poza zarobkiem pomagało uniknąć wywiezienia na roboty do Niemiec. Starzy pracownicy twierdzili, że po przejściu fabryki pod zarząd państwowy działalność socjalna nie umywała się do tej, jaką prowadził inż. Stefan Twardowski. Dziadek otrzymał od załogi wiele prezentów — wśród nich odlaną podobiznę własnej głowy, którą przechowuję w moim domu. Wszyscy mówią, że jestem do niego bardzo podobny — tylko włosów mam teraz trochę mniej.


Odlana podobizna głowy inż. Stefana Twardowskiego

Odlana podobizna głowy inż. Stefana Twardowskiego.


Choć żył fabryką, jego zainteresowania znacznie wybiegały poza działalność zawodową. Udzielał się w Stowarzyszeniu Techników, redagował „Przegląd Techniczny”. Działał w społecznym komitecie budowy Kościoła Matki Bożej Zwycięskiej na Kamionku i wspierał ją finansowo. Świątynia powstała jako wotum Janusz Twardowski, wnuk Stefana Twardowskiego narodu za cud nad Wisłą w miejscu wspólnej modlitwy księdza Ignacego Skorupki z żołnierzami przed wymarszem do Ossowa. Z tego co wiem, dziadek dołożył się także do budowy kościoła na placu Szembeka. Był człowiekiem wierzącym, ale nie bigotem.

Z rodzinnego archiwum wynika, że zasiadał jako ławnik w sądzie pracy. Wchodził w skład rady szpitalnej Szpitala Praskiego pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. Zasłużył się jako mecenas sztuki — należał do Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Dziadek sam malował — zachowało się kilka jego obrazów, w tym piękny portret mojej babci.

Stefan Twardowski miał dwóch synów i trzy córki z pierwszą żoną — Jadwigą. Pierwsza
córka żyła zaledwie półtora miesiąca. Druga — urodzona w 1903 roku Irena — skończyła
medycynę, wyszła za mąż za Stanisława Domańskiego, też lekarza, działacza Komunistycznej
Partii Polski. W latach 30. wyjechali do Francji. Pracowali, a równocześnie prowadzili działalność polityczną. Stanisław Domański zginął w czasie wojny domowej w Hiszpanii — był lekarzem Brygad Międzynarodowych.


Stefan Twardowski z dyplomem Uniwersytetu w Nancy.


Irena Domańska po wojnie przez kilka lat pracowała jako przedstawicielka Polski w Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. Po powrocie do kraju była prezesem, a następnie honorowym prezesem Polskiego Czerwonego Krzyża.

W 1906 urodził się Tadeusz — studiował na Politechnice Warszawskiej. Po agresji Związku Radzieckiego na Polskę trafił do obozu w Kozielsku. Zginął w Katyniu.

W 1908 roku przyszedł na świat mój ojciec — Wacław. Studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Lwowskiej, by kontynuować tradycję po dziadku. W 1937 roku rozpoczął pracę w jego fabryce jako konstruktor. Odszedł z niej w 1950 roku — po przejściu zakładu pod przymusowy zarząd państwowy. W 1919 roku urodziło się najmłodsze dziecko Stefana Twardowskiego — Jadwiga. W czasie połogu zmarła babcia. Została pochowana na Powązkach na miejscu wykupionym przez dziadka. Tam znajduje się grób naszej rodziny. W 1955 roku złożono w nim trumnę z ciałem inż. Stefana Twardowskiego.

Teren na Grochowskiej dziadek kupił w 1917 roku. Nie natrafiłem w dokumentach na informację o poprzednim właścicielu. Mam tylko wyciąg z księgi wieczystej, w której została odnotowana zmiana właściciela nieruchomości — działki ze stojącym na niej murowanym domem obitym deskami. W 1928 roku na jego miejscu Stefan Twardowski zbudował nowy dom mieszkalny. W roku 1918 powstała hala produkcyjna, która kończyła się siedemnaście metrów przed granicą z ulicą Kamionkowską, a w latach 20. także budynki ciągnące się wzdłuż granic działki z Polskimi Zakładami Optycznymi i fabryką Braci Borkowskich — po wojnie upaństwowionej i przekazanej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego.

Budynek od strony Braci Borkowskich zajmował prawie całą długość działki. Był częściowo
parterowy, a częściowo piętrowy. Mieściły się w nim między innymi magazyny i modelarnia,
jadalnia dla pracowników. W budynku po przeciwnej stronie — równoległym do Polskich
Zakładów Optycznych — znajdowała się administracja i biuro konstrukcyjne.

Dziadek mieszkał z drugą żoną — Stefanią, z domu Radzimińską, rodzoną siostrą zmarłej
pierwszej żony. Pobrali się wkrótce po żałobie. W domu przy Grochowskiej mieszkała jeszcze
samotna Maria Radzimińska — siostra pierwszej i drugiej żony dziadka oraz związana z rodziną przez dziesiątki lat gosposia.


Stary dom przy ulicy Grochowskiej, na miejscu którego Stefan Twardowski wybudował w 1928 roku nowy.


rodziłem się w 1940 roku. Mieszkałem z rodzicami i młodszymi siostrami przy ulicy Walecznych na Saskiej Kępie. Do dziadka chodziliśmy przez Park Paderewskiego, po wojnie przemianowany na Skaryszewski, który otaczało kute, żeliwne ogrodzenie. Mijaliśmy korty tenisowe, sztuczną kaskadę służącą do odwadniania terenu, w której pracowały pompy z fabryki inż. Stefana Twardowskiego, muszlę koncertową. Po wyjściu z parku przechodziliśmy przez mostek między Kanałem Kamionkowskim i Jeziorkiem Kamionkowskim, a następnie szliśmy obok ogrodzenia budynku Stacji Higieny Zapobiegawczej przy Grochowskiej.

Fabryka dziadka znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Grochowska miała, tak jak i dziś, dwie jezdnie, które przedzielała Jabłonowska Kolej Wąskotorowa. W czasach, które pamiętam,
ciągnąca wagony ciuchcia kończyła bieg w okolicy obecnej stacji Stadion.


Panorama fabryki przy Grochowskiej z 1918 roku.

Panorama fabryki przy Grochowskiej z 1918 roku.


Gdy jedna z moich sióstr zachorowała na dyfteryt, mieszkałem z drugą — trzeciej jeszcze nie było na świecie — u dziadka, żeby uniknąć zarażenia. Buszowaliśmy po wielkim strychu, na którym były stare meble i różne rupiecie. Bawiliśmy się maską przeciwgazową z okresu pierwszej wojny. Przebieraliśmy się w stare stroje. Siostra zakładała suknie babci, a ja mundur podporucznika Wojska Polskiego, który należał do stryja Tadeusza. Z opowiadań i zdjęć stryj jawił się jako postawny mężczyzna. Tymczasem jego mundur był prawie na moją dziecięcą miarę. Stryj miał być moim ojcem chrzestnym — nie wiedzieliśmy, że zginął w Katyniu. Byliśmy przekonani, że żyje i wróci. Dlatego do chrztu trzymał mnie w jego zastępstwie znajomy ojca.

Podłogę domu przy Grochowskiej wyłożono klepką dębową. W oknach wisiały ciężkie
zasłony. Meble — nie przesadnie ozdobne — cechowała elegancja. W jadalni stał bardzo
długi stół na dwadzieścia cztery osoby. Na kwarantannie gosposia dziadka przygotowywała
nam na śniadanie kluski na mleku z gęstymi kożuchami, których nienawidziliśmy. Urządziliśmy sobie zawody w pluciu kożuchem na odległość. Celowaliśmy w stronę stojącego
za stołem zegara.


Stanisław Twardowski, brat Stefana Twardowskiego i długoletni pracownik fabryki.


Obok — w gabinecie na parterze — urzędował dziadek. Na jego biurku stał zegar gabinetowy. Teraz odmierza czas w moim domu. Na terenie fabryki pracował mój ojciec i brat dziadka — Stanisław Twardowski, który odpowiadał za akwizycję, czyli marketing.

Ojciec oprowadzał mnie po biurze konstrukcyjnym. Do dziś przechowuję pudełko firmowe z ołówkami zwykłymi i kopiowymi z pruszkowskiej Fabryki Ołówków Stefana Majewskiego oraz dwa cyrkle z nazwą fabryki. Hala fabryczna wydawała mi się bardzo wielka — górowała nad domem dziadka. Pamiętam konia wałacha ciągnącego platformę towarową. Woźnica — starszy już wówczas pan — pozwalał wchodzić na nią i woził as po terenie fabryki. W protokole z inwentaryzacji zakładu sporządzonym w związku z przejęciem go pod przymusowy zarząd państwowy wymieniono tego konia. W rubryce „zużycie” zapisano — trzydzieści procent…

Wychowywano nas w szacunku dla dziadka. Choć nie całowaliśmy go w rękę ani nie
mówiliśmy do niego „panie dziadku”, wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z najważniejszą
postacią w rodzinie, co potwierdzało miejsce, które Stefan Twardowski zajmował przy stole.
Na imieniny dostawał od nas laurki. Sam też dawał nam drobne upominki, potrafił pogłaskać
po głowie. Nie należał do ludzi wylewnych, nie demonstrował głośno swoich uczuć,
ale wiedzieliśmy, że nas bardo kochał i — na co bardzo zwracał uwagę ksiądz Jan Twardowski — był niezwykle przywiązany do rodziny i tradycji.

Dom przy Grochowskiej tętnił życiem. Nasza rodzina była liczna. Wszystkie miejsca przy
stole zapełniały się w czasie Bożego Narodzenia, Wielkanocy, imienin dziadka i domowników.
Na Boże Narodzenie Ciotunia — jak nazywaliśmy drugążonę dziadka — z Ciocią Mańcią, czyli jej siostrą, ubierały choinkę, która stała w salonie. Na choince wisiały kolorowe łańcuchy, pawie oczka, pająki. Wszystkie ozdoby wykonywały ręcznie.

Ciotunia przebierała się za Świętego Mikołaja. Musiała być dobrą aktorką, skoro jej nie
rozpoznawaliśmy. Baliśmy się jej czerwonego płaszcza, siwej brody i rózgi na niegrzeczne
dzieci, którą trzymała w ręku. Musieliśmy zasłużyć na prezent. Ciotunia-Mikołaj przepytywała
każde z nas z paciorka.

Dziadek ciągle inwestował w fabrykę. Po wojnie rodzina ostrzegała go, że to niezbyt
pewna lokata kapitału. Ale ta fabryka była jego dzieckiem — do końca nie mógł przestać
się o nią troszczyć.

Bronił się przed nacjonalizacją, zatrudniając mniej niż pięćdziesięciu pracowników —
wśród nich czterdziestu czterech robotników. W ten sposób przedłuży łżycie swoich Zakładów Mechanicznych o kilka lat.

W 1950 roku fabryka trafiła pod przymusowy zarząd państwa. Inż. Stefan Twardowski pozostawał w niej nadal dyrektorem, lecz jego wpływ na los zakładu słabł. Z opowiadań ojca wiem, że „pod przymusowym nadzorem” liczba pracowników administracyjnych wzrosła do 60 osób! Pracownicy biurowi nie mieścili się w budynkach fabrycznych, toteż dziadek musiał zgodzić się na oddanie części domu mieszkalnego.

W 1951 roku zapadła decyzja o całkowitym przejęciu przedsiębiorstwa przez państwo
— podstawą prawną była nie ustawa nacjonalizacyjna, lecz dekret z 1918 roku o mieniu porzuconym i niezagospodarowanym. 20 czerwca 1952 roku wydział kwaterunkowy
Prezydium Rady Narodowej wydał nakaz przekwaterowania dziadka, uzasadniając, że
mieszka — jak napisano w dokumencie — „na terenie zamkniętym fabryki”. Stefan Twardowski został uznany za osobę obcą w firmie, którą stworzył i którą przez prawie 35 lat kierował.

Gdy po raz pierwszy przyszedłem do mieszkania, do którego wyeksmitowano dziadka, przeżyłem szok. Gnieździł się w dwóch malutkich pokoikach przy ulicy Berezyńskiej, niedaleko naszego mieszkania na Kępie. Większą część pomieszczeń zajmowały szafy biblioteczne z książkami. Miejsca dla czworga lokatorów — dziadka, ciotuni, jej siostry Marii i gosposi z Grochowskiej — prawie nie było. Stefan Twardowski próbował wywalczyć nakaz na trzeci pokój, ale go nie uzyskał. Do śmierci mieszkał w ciasnocie. Na Berezyńskiej już nie odbywały się żadne spotkania rodzinne. Święta organizowali albo moi rodzice, albo syn brata dziadka Stanisława — Stefan Twardowski, który mieszkał bardzo blisko — na krzyżującej się z Berezyńską ulicy Elsterskiej.

Utrata fabryki i domu wyraźnie odbiła się na zdrowiu dziadka. Ale do końca zachował przytomność umysłu. Pytał mnie o postępy w nauce, zainteresowania. Znaleźliśmy zaświadczenie z 1954 roku podpisane przez Szczepana Łazarkiewicza, że dziadek pracuje jako konsultant konstrukcyjny w fabryce. Ale nie pamiętam, by kiedykolwiek chodził do fabryki. Mój ojciec też nigdy o tym nie wspominał. Ciotunia upominała się o odszkodowanie za utracony majątek. W 1960 roku dostała dokument z Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego z informacją na jakiej podstawie odebrano dziadkowi fabrykę. Jedyne, co udało się jej uzyskać, to dwie bardzo stare obrabiarki z Grochowskiej — otrzymała je, gdy zakład przeprowadzał się na Odlewniczą. Nie mam pojęcia, co z nimi zrobiła.


Nieruchomość przy ulicy Grochowskiej.


W 1987 roku mój ojciec, Wacław Twardowski, podjął starania o zwrot nieruchomości przy Grochowskiej. Przekazano ją — po  wyprowadzeniu się Warszawskiej Fabryki Pomp — WSK. W 1966 zburzono halę produkcyjną. W latach 70. WSK otrzymała pozwolenie na rozbudowę na terenie należącym do dziadka. Jednak nigdy nic tam nie powstało. W domu mieszkalnym naszej rodziny jakiś czas działała przychodnia WSK.

Przez lata odmawiano nam oddania nieruchomości, twierdząc, że jest we władaniu firmy, która wytwarza niezmiernie ważną dla obronności kraju produkcję. Choć w latach 90.
uzyskaliśmy orzeczenie sądu o nielegalności przejęcia przez państwo fabryki, to do dziś nie
odzyskaliśmy terenu przy Grochowskiej.

Tak zwane niesłuszne pochodzenie klasowe nie odbiło się na mojej rodzinie. Moja mama,
architekt, pracowała do emerytury w Biurze Projektów Typowych i Studiów Budownictwa
Mieszkaniowego na Wierzbowej. W tej instytucji po odejściu z Grochowskiej przez trzy lata
był zatrudniony ojciec. Potem przeniósł się do Centralnego Instytutu Ochrony Pracy. Był pracownikiem naukowym, kierownikiem zakładu. Odszedł na emeryturę w wieku 75 lat.

W 1957 roku rozpocząłem studia na Wydziale Mechaniczno-Technologicznym Politechniki
Warszawskiej. Kończyłem je na Wydziale Inżynieryjno-Ekonomicznym Transportu
Samochodowego Politechniki Szczecińskiej. Jednak pasjonowała mnie informatyka.
Zdobyłem na kursach i studiach podyplomowych nowe kwalifikacje. Pisałem programy
komputerowe. Od 1972 roku pracowałem w administracji rządowej — w Ministerstwie
Przemysłu Maszynowego, Komisji Planowania przy Radzie Ministrów, a od 1987 roku
— w jednostce informatycznej podległej Ministerstwu Edukacji Narodowej. Odszedłem na
emeryturę w połowie 2007 roku ze stanowiska dyrektora Centrum Informatycznego Edukacji
w tym resorcie. Nigdy po upaństwowieniu nie byliśmy zapraszani na żadne uroczystości do fabryki. Jednak rodzice śledzili losy zakładu. W naszym archiwum zachował się numer tygodnika „Stolica” z 1963 roku z artykułem o historii fabryki z okazji przyznania nagrody architektonicznej — tytułu Mistera Warszawy — obiektowi na Odlewniczej.

Pod koniec życia dziadek podyktował swoje wspomnienia z dzieciństwa i młodości
księdzu Janowi Twardowskiemu — synowi jednego z jego młodszych braci — także Jana
Twardowskiego Nie mogę sobie przypomnieć tego okresu. Nie pamiętam także księdza
Jana w latach 50., gdy był wikarym w kościele Matki Boskiej Nieustającej Pomocy na Saskiej
Kępie. Pamiętam księdza z kościoła Wizytek. Organizował w zakrystii spotkania dla całej
rodziny Twardowskich. Brałem w nich udział z żoną i synami. Od wielu lat w kościele Wizytek
15 października odprawiana jest msza za rodzinę Twardowskich. (not. IKE)


Janusz Twardowski, syn Wacława Twardowskiego, wnuk Stefana Twardowskiego.